Extremall V
Dodane przez nitas dnia 31 marca 2013
W sobotę 16 lutego odbyła się piąta edycja Extremalla - najbardziej ekstremalnych () zawodów freedivingowych w Polsce polegających na zanurzaniu się na jednym oddechu pod lód i pozostawaniu w bezdechu jak najdłużej. Po raz drugi z rzędu freediverzy byli goszczeni przez Akademicki Klub Płetwonurków SKORPENA w Olsztynie, a sama rywalizacja ponownie miała miejsce na jeziorze Kortowskim. Jak przed rokiem organizacja zapewniona przez SKORPENĘ stała na najwyższym poziomie, a atmosfera całej imprezy składającej się nie tylko z samych zawodów, ale również wykładu Tomka Nitki (tym razem o technikach wyrównywania ciśnienia) w przeddzień, oraz balangi w wieczór po rozdaniu nagród, była fantastyczna. W związku z tym, mimo iż na Kortowie niektórym zawodnikom brakuje trochę głębokości, wiele wskazuje na to, że za rok Extremall znów zawita do Olsztyna.

Tym razem do udziału w samej rywalizacji zgłosiło się blisko trzydziestu zawodników, ale biorąc pod uwagę osoby towarzyszące liczba uczestników imprezy dobrze przekroczyła pięćdziesiątkę. Jak rok wcześniej, by ogarnąć taką ilość startujących trzeba było przygotować dwa stanowiska startowe. Piotrek „Syrenka” wraz z towarzyszami ze Skorpeny zabrał się do pracy na dwa dni przed godziną zero. Wycinaniu przerębli towarzyszył spory niepokój, bo tygodnie poprzedzające Extremalla w całej Polsce upływały w atmosferze odwilży. Czy w tej sytuacji w ogóle da się przeprowadzić zawody? Czy pokrywa lodowa jest wystarczająca i nie zarwie się pod uczestnikami? Takie pytania cały czas chodziły po głowie zarówno skorpeniarzom, jak i nam, freediverom. Na szczęście grubość pierwszego bloku lodu wyciągniętego z przerębla dała jednoznaczną odpowiedź – 20 centymetrów, to wprawdzie nie czterdzieści pięć, jak przed rokiem, ale wystarczająco dużo by impreza odbyła się bezpiecznie i bez przeszkód. Jezioro Kortowskie potwierdziło, że idealnie nadaje się na Extremall, bo jeśli trzeba, potrafi zamarznąć nawet w temperaturach dodatnich

Nauczeni doświadczeniem sprzed roku, kiedy spore zamieszanie spowodowały niejasności regulaminowe, tym razem wszystkie obowiązujące zasady zostały zawczasu jednoznacznie przedstawione zawodnikom. W sobotę o 11:00 pierwsi śmiałkowie stanęli na starcie. Wszyscy nurkujący po wynurzeniu deklarowali zaskoczenie tym, co zobaczyli pod wodą, bo … tym razem naprawdę można było coś zobaczyć. Rok wcześniej widoczność nie przekraczała 30 centymetrów, co na tym jeziorze stanowi podobno normę. Nikt więc nie spodziewał się, że tym razem będzie inaczej, tymczasem … nieobliczalne Kortowskie, ku zaskoczeniu wszystkich, w tym chyba największemu miejscowych Olsztynian, zaoferowało nam przepiękną, kilkumetrową widzialność!

Zdjęcie Olaf Pietrzak

Czas płynął szybko, kolejni zawodnicy znikali w przerębli, by po powrocie na powierzchnię krócej lub dłużej zmagać się z narastającymi kontrakcjami. Rywalizacja obfitowała w niespodzianki. Jako piąty w kolejności pojawił się jeden z faworytów, zdobywca drugiego miejsca sprzed roku – Adrian Kwiatkowski. Spodziewaliśmy się mocnego wyniku, ale na kilku metrach głębokości Adriana zatrzymał hood squeeze, w związku z czym rozczarowany powrócił on na powierzchnię po zaledwie 43 sekundach. Zaraz po nim na starcie zameldowała się Ola Sulkiewicz. Znając jej niechęć do statyki, z której było nie było, w dużej części składa konkurencja Extremalla, nie oczekiwałem po niej dobrego wyniku. Tymczasem Ola podniosła głowę znad wody dopiero po 2:32, komentując to mniej więcej w ten sposób „bo tu właśnie nie ma statyki, ale jest prawdziwe nurkowanie, więc mogłam wytrzymać dłużej” Z tym wynikiem Ola objęła sensacyjne prowadzenie!
Wreszcie w wodzie zjawił się główny kandydat do zwycięstwa, ubiegłoroczny triumfator – Robert Cetler. Wokół przerębla zaczęli gromadzić się fotografowie i gapie w takiej ilości, że nagle poczuliśmy delikatne tąpnięcie tafli lodowej. Mocno zaniepokojony, nie przebierając w słowach zarządziłem odsunięcie się na większą odległość, gdy tymczasem nadszedł Official Top dla Cetiego. Kiedy zniknął pod wodą ze spokojem patrzyłem na upływające sekundy. Zgodnie z regulaminem w pełnym zanurzeniu wolno pozostawać nie dłużej niż trzy minuty, a ewentualną kontynuację nurkowania można realizować już będąc na powierzchni, leżąc tylko z twarzą zanurzoną w wodzie. Zgodnie z moimi przewidywaniami Ceti długo nie wracał, a ponownie w przerębli pojawił się dopiero na krótko przed upływem regulaminowych trzech minut. Spodziewałem się, że zanim wynurzy drogi oddechowe, co stanowi koniec próby, upłynie jeszcze co najmniej jedna minuta. Tymczasem Ceti podniósł głowę prawie natychmiast i osiągnął czas 2:55, który wprawdzie w tym momencie dał mu prowadzenie, ale nie był żadną gwarancją końcowego sukcesu. Już dwa kolejne starty pokazały, że Ceti nie odskoczył od reszty zawodników na bezpieczną odległość. Najpierw Marcin Niedzielski skończył z czasem zaledwie 11 sekund krótszym od niego, a zaraz po nim Emilia Biała znalazła się jeszcze bliżej mistrza wykonując nurkowanie trwające 2:46. W końcowej klasyfikacji dało to jej pierwsze miejsce wśród kobiet i piąte w klasyfikacji generalnej. Warto jeszcze raz powtórzyć to, co pisałem przy okazji relacji z Rybnika 2012. Ta zawodniczka jest już w pełni dojrzała, za każdym razem kiedy startuje, uzyskuje bardzo dobry wynik. Co więcej mimo braku okazji do nurkowań w głąb zdaje się, że zaczyna pomału ogarniać temat wyrównywania ciśnienia. Rok wcześniej zawróciła na bodaj 7 metrach. Tym razem w lodowatej wodzie bez problemów doszła do talerzyka. Oczywiście głębokość na jakiej się on znajdował nie była imponująca, trudno więc wyciągać jakiekolwiek daleko idące wnioski, ale można potraktować to jako dobry prognostyk. Może już niedługo Emilia zacznie uzyskiwać wyniki w nurkowaniach w głąb porównywalne do jej osiągnięć z basenu? Wszyscy serdecznie jej tego życzymy.

Zaraz po Emilii na starcie równolegle pojawiły się dwa Oscypki, czyli przybysze spod Tatr. Na moim stanowisku Marek Marcisz, a w drugiej przerębli Krzysiek Dąbrowski. Już po chwili ten ostatni pokazał, że tytuł Basenowego Mistrza Polski 2012 przypadł mu nieprzypadkowo. Skończył swoje nurkowanie z wynikiem 3:08 czym objął prowadzenie w stawce. W tej sytuacji wydawało się, że karty zostały rozdane i już niewiele może się zmienić. Szansę na poprawę czasu Krzyśka dawałem jeszcze tylko Piotrkowi Andrzejczykowi. Jednak do jego nurkowania podchodziłem z dużymi obawami. Nie bez przyczyny na wieczornym rozdaniu nagród Piotrek został ochrzczony przez „Syrenkę” Prezesem Klubu Czerwonej Kartki  Samby i balckouty, to u niego chleb powszedni. Obawiałem się więc, że i tym razem może dojść do problemów, a wyciąganie nieprzytomnego zawodnika z przerębla wcale nie jest łatwe. Zaleciłem więc Piotrkowi, by końcowej statyki broń Boże nie robił, jak niektórzy na środku przerębli trzymając się liny, ale by w tej fazie nurkowania znalazł się tuż przy brzegu. Ponadto poprosiłem ubranego w suchara sprzętowca by cały czas był gotów do interwencji. Na szczęście te zabiegi okazały się całkowicie zbędne. Po niepokojąco długim i połączonym z walką z silnymi kontrakcjami pobycie na powierzchni Piotrek skończył perfekcyjnie, bez najmniejszych objawów niedotlenienia. Sprawił mi tym ogromną radość! Co więcej uzyskał czas 3:36, czym wydawało się, że zapewnił sobie bezapelacyjne zwycięstwo. Na starcie pozostali bowiem jeszcze tylko trzej zawodnicy. Startujący na drugim stanowisku Michał i Darek, którym w mojej ocenie raczej trudno byłoby zagrozić Piotrkowi, a u mnie Michał Osada - przybysz z nikąd. Jego nazwisko pierwszy raz usłyszałem właśnie na Extremallu, nie spodziewałem się więc po nim niczego spektakularnego. Wręcz odwrotnie, liczyłam na to, że szybko zakończy swoją próbę i wreszcie będę mógł spadać do ciepłego akademika, bo mimo dwóch par kalesonów i ubrania na cebulkę zdążyłem już nieźle przemarznąć. Jakież było moje zdumienie (żeby nie powiedzieć oburzenie), gdy mimo upływu dobrze ponad dwóch minut Michała wciąż nie było na powierzchni! Początkowa irytacja z wolna zaczęła ustępować zaniepokojeniu, bo nie tylko on sam nie raczył się pojawić, ale nie było widać nawet śladu bąbelków! Znakomita większość zawodników nie ma w zwyczaju odsysać przy wynurzeniu powietrza z maski. Wskutek tego gdy po dotarciu do talerzyka zaczynają wracać ku górze, wprowadzone przy zanurzeniu do maski powietrze zaczyna się rozprężać i uciekać spod niej w postaci bąbelków. Dla obserwatora stojącego nad przeręblą są one znakiem, że nurek rozpoczął wynurzanie i niebawem pojawi się w zasięgu wzroku. Niestety tym razem bąbelków … nie było! A czas zaczął niebezpiecznie zbliżać się do regulaminowych 3 minut, po upływie których należało podjąć akcję ratunkową, tj. wyciągnąć linę wraz z zawodnikiem. Kiedy mój niepokój sięgnął zenitu, na krótko przed deadlinem ujrzałem sylwetkę zbliżającego się Michała. Odetchnąłem z ulgą, a widząc jego spokój i miękkość ruchów wreszcie zacząłem kapować, o co chodzi. Czyżby zamierzał ciągnąć to przedstawienie dalej?! Otóż tak! Michał ze spokojem „doleżał” na powierzchni aż do 3 minut i 40 sekund, co dało mu pierwsze miejsce. Co więcej wynurzył się w doskonałym stylu. Nie mam wątpliwości, że gdyby do zwycięstwa potrzebny był czas o pół minuty dłuższy, to Michał nie miałby problemów z jego osiągnięciem. Brawo! I tu należy się wyjaśnienie dotyczące braku bąbelków. Otóż zanurzając się Michał po prostu nie wyrównywał ciśnienia w masce. Przy niewielkiej głębokości, na której spoczywał talerzyk (około 14 metrów) i mając na twarzy doskonale poddającą się kompresji Spherę mógł sobie na to pozwolić. Dlatego gdy powracał ku powierzchni z maski nie miało co uciekać.

Zdjęcie Anna Korczak

W tym miejscu, z wynurzeniem się ostatniego zawodnika z oficjalnej listy można by spodziewać się zakończenia sportowej części imprezy. Nic podobnego (chciałoby się powiedzieć „niestety”, bo nogi zaczynały mi już przymarzać do ludu). Dopiero teraz do walki stanęli Prawdziwi Twardziele. Pięciu śmiałków ruszyło w bój uzbrojonych jedynie w maski, gacie i kaptury neoprenowe. Zapowiadali swoje ekstremalne próby wcześniej, ale kompletny brak słońca i nieprzyjemny wietrzyk, sprawiły że mimo temperatury powietrza zbliżonej do zera, wszyscy obecni solidnie wymarzli i wydawało się, iż nikt nie porwie się na nurkowanie bez pianki w lodowatej wodzie. A jednak ta piątka podjęła się tej wymagającej próby. Największe wrażenie na nielicznych obserwatorach, którzy mimo zimna dotrwali do tego etapu zawodów zrobił Marek Cieśla, który nie tylko, że wykonał nurkowanie najdłuższe (41 sekund), ale co więcej dotarł do talerzyka i przyniósł potwierdzającą to plakietkę. Dało mu to nagrodę dla „Extremalnego Uczestnika Extremalla V” ufundowaną przez naszego patrona medialnego – internetowy magazyn nurkowy Nuras.info. Marek, chylę czoła przed Tobą!

Prawdziwy twardziel. Zdjęcie Anna Korczak

I tak Extremall V pomału zaczął przechodzić do historii. Do pełnego zakończenia pozostała jeszcze tylko wieczorna ceremonia rozdania nagród i dyplomów, a później tocząca się do późnych godzin nocnych balanga w Skorpenie. W jej trakcie odbyła się obowiązkowa „setka przy linie”. Nie wyjaśniając niewtajemniczonym szczegółów tej dość specyficznej konkurencji (przyjedziecie za rok, to dostąpicie wtajemniczenia) powiem tylko, że startujący i w niej czarny koń zawodów – Michał Osada potwierdził, że zwycięstwo w oficjalnej części Extremalla przypadło mu nieprzypadkowo.

Przygotowania do setki przy linie. Zdjęcie Olaf Pietrzak

Poniżej oficjalna kolejność pierwszej dziesiątki Extremalla V:
1. Michał Osada, 3:40
2. Piotrek Andrzejczyk, 3:36
3. Krzysiek Dąbrowski, 3:08
4. Robert Cetler, 2:55
5. Emilia Biała, 2:46
6. Marcin Niedzielski, 2:44
7. Ola Sulkiewicz, 2:32
8. Radek Gaca, 2:24
9. Romek Walczyk, 2:12
10. Filip Mikołajczak, 2:01